czwartek, 26 sierpnia 2010

Prezentofobia na starej ciuchci nie pojedzie.



Kolekcjonujecie coś?
Znaczki, facetów, euro, lusterka...
Dlaczego wogóle coś zbierać, układać, szperać i dodawać, odkurzać, przekładać
w gablotkach, klaserach na ścianach no dlaczego, po jaki kij???
Jak byłam mała, mój tato starał się zarazić mnie pasją kolekcjonerstwa.
Próbował ze znaczkami, monetami i książkami. Klasery i kartony z atlasami, albumami i innymi tomiskami wypełniają po sufit
jedyne pomieszczonko w moim mieszkaniu w Polsce, które zamknięte na klucz czeka na przeprowadzkę do belgowa.
Chodzi za mną aby oszacować wartość tych klaserów, bo celem mojego taty nie było kolekcjonowanie samo w sobie ale inwestycja na przyszłość.
Jest więc pierwszy powód-kolekcja w celu zarobinia łatwego szmalu. Obok fengszuja kaczkowego, postawie se teraz klaser ze znaczkami,
za 50 lat będzie jak znalazł.
Po co jeszcze-może oprócz szmalu chodzi w tym jeszcze o szpan. Popatrzta se, co mi tu wisi na ścianie w izbie, Kossak obok Dalego.
Jeśli kolekcjonuje dzieła sztuki, to przecież burakiem nie jestem. Kolekcja, drogą do rozmów inteligenckich.
Może też dla poprawy nastroju, zajęcia się czymś ważniejszym i bardziej interesującym niż gry w dorosłego?
Narzeczony pewnej Pani, w wieku wiosen 50-ciu kilku, w piwnicy, ma od wielu lat kilometrową kolejkę ozdobioną setkami jeżdżących wagoników.
Czy to pasja kolekcjonerska, czy wieloletnia przykrywka do ucieczki w inny świat, świat bez problemów i obcej pierwszej żony.
Teraz, mieszkając z nową miłością życia, Pan ten, swoją kolekcję już dawno nie omiatał z kurzu.
Przestała mu być potrzebna.
A dlaczego ja coś kolekcjonuje. Przyznam sie bez bicia, że u podstawy moich kolekcji leży moja okropna choroba.
Choroba ta, chyba nie nazwana przez lekarzy, więc nazwijmy ją PREZENTOFOBIĄ polega na tym, iż
ja nie potrafie cieszyć się z prezentów, które mi się nie podobają.
No nie i nie, w żadnym wypadku mieśnie twarzy nie wygną sie w grymasie przypominającym uśmiech, żuchwa nie opadnie na dół w udanym zachwycie,
dziąsła nie wysuszy wiatr, oko nie przypruszy łzawy ślad wdzięczności. No choroba taka, nie śmiac się.
Obdarowujący oczekuję na te ruchy mimiczne, wpatruje mi sie w facjate, w oczy zagląda a tam NIC,
Biegał przecież po sklepach, starał się, a tu w zamian moje JA w stanie chorobowym, wyrażające całą sobą raczej masę pytań w stylu-
ale co to jest?
do czego mi to potrzebne?
O co chodzi???
Nie mogąc juz dłużej walczyć z tą nieuleczalną chorobą stworzyłam moje kolekcje.
Pan Kot nie musi już na mne warczeć, tylko dzwoni z pytaniem, który koralik Pandory ostatnio mi się uwidział.
Ludziska moje kochane wiedzą już, że zbieram lusterka i starocia-najlepiej takie stare co się nadają jeszcze do oskubania z farby i podmalowania.
Jasne, że za moimi kolekcjami stoi też moje upodobanie i fobia posiadania ładnych rzeczy, ale to już temat na inny czas.
Więc kończąc ten post, przepraszam wszystkich tych, którzy mi kiedy coś podarowali, a ja ich zawiodłam-ale taka choroba, a na czlowieka chorego nieuleczalnie gniewać się nie można.
Buziole w nochy-dobranoc

Coś z nieniczego na dziś-chciałabym miec jedną kolekcję. Jest to kolekcji najdroższa i najtrudniejszych do skompletowania-kiedy wydawało mi się, że już taką mam, okazało sie że nie.
Z kolekcji kilkunastu egzemplarzy, po mojej stłuczce życiowej, zostało tylko czworo. Te egzemplarze nie siedzą w gablocie, nie wieszam ich po scianach-choć czasami mam na to ochotę, one są przy mnie, mysla, słowem, tym po prostu że są.
To moja najceniejsza kolekcja. Kolekcja ludzi mi bliskich, ludzi którzy pomimo moich szaleństw, wytrawali przy mnie. Dziękuję



Prezent, który zrobiłam sama sobie. Szkoda, iż nie uwieczniłam wersji przed. Przed- półeczka była brudna, pomaziana jakims lakierem na wysoki połysk, po oczyszczeniu oskrobaniu, pomalowaniu-wygląda tak. Tego konika kupiłam na brocante. To takie male -niebko-na które lubię patrzeć.

piątek, 13 sierpnia 2010

CzaryMary na kamieniach, kaczka dla bogaczy a koza na jabłku.




13 piatek-zarezerwuje sobie tą date na wypisanie się w terminie późniejszym. Teraz padam na lico.

Ciąg dalszy niniejszym następuje.
Będzie radośnie- obiecałam sobie przecież, to bĘdzie.
To co, że piątek i co że 13-tego, nic to.
Choć datę wybrałam nie przypadkiem.
Dziś czarymary i inne psikusy.
Nie wiem jak Wam, ale mi czasami odbija zabobonnie. Na ten przykład, szukam przyczyny swojego zachowania, w winie urodzenia sie pod znakiem byka.
Najlepszy horoskop opisujacy Panią Bykową jaki do tej pory znalazłam- najlepszy, czyli najbardziej mi pasujacy- znajduje sie na stronie prezerwatyw durex.
Czyżby to znów jakiś znak tajemny, nowa zagadka,
że najbardziej trafne horoskopy znajdują się na opakowaniach produktów przy użyciu których mogłoby nas nie być? Cwaniaki
No więc szukam horoskopów, nigdy nie czytam tych w gazetach-to juz przesada.
Co dalej robię- nie znam się za bardzo na fengszuju, ale w każdym z moich domów, w kącie, po lewej stronie, stoi kaczka pełna drobnych pieniędzy.
Ma zapenić mi dostatek materialny- nie wiem, nie doczytałam ile ma tak stać, na razie euro idzie do góry więc na złotówki jestem coraz bogatsza.
Na początku tego roku odbiło mi na kamienie. Kamieniem może jakim oberwałam.
W zabijaniu nudy i wymyślaniu innych gier niż- kobieta sprzątająca dom- szukałam informacji o zdolnościach leczniczych kamulców.
Teraz łażę lekko zgarbiona od sznurów jakie taszczę na szyi, ale co tam-leczniczo jest.
Po zakupie któregoś z kolei agatu, wymyśliłam, że zaoszczędzę i przyokazyjnie znajdę sobie pracę dorywczą i sama takie amulety będę robić.
Nooo, zarobili na mnie hurtownicy allegro, bo sama nic nie sprzedałam.
Nadmienię tylko, że nie sprawiło mi to żalu, gdyż żal mi z tymi moimi naszyjnikami się rozstawać, może kiedyś, ale teraz nie.
Agaty polecam dla kobiałek. Są dobrym lekarstwem na sprawy kobiece i ciąże.
Teraz obkupuje sie u Alicji w jej pracowni www.podrugiejstronielustra.pakamera.pl .Dla równowagi sznurów na szyi, zakupuje u Niej kamienie na włosy-wtedy jako taki pion trzymam.
Uff ciezka ta medycyna naturalna.
Rano, bardzo, ale to bardzo, staram się wstać prawą nogą. Jak wstanę lewą, udaję że nie zauważyłam.
Mam jakiś dar przeraźliwie dokładnego pamietania snów. Najmniejsze detale i to zazwyczaj te z koszmarów, dreczą mnie cały dzień. Moja rada- udaję że ich nie pamietam.
Maniacko, na wszystkie sukcesy i miłe wydarzenia, wydaje majątek na Pandorę. Ale w końcu mam kaczkę stojącą na fengszuju, więc stać mnie.
Lubię trzymac sie za guzik po spotkaniu kominiarza, szukam w nowy rok jednostki płci męskiej, która jako pierwsza ma przekroczyc próg domu- zabobon taki, chłop to dobrze, baba w próg- źle.
Kupuję ramki na pierwsze zdjęcie mrożniaków, ale nic pozatym aby nie zapeszyć.
Widzę we wszystim swoja magiczna cyfre- a jest nią 3 i jakoś tak mi wychodzi, że rzeczywiscie pasuje mi ta trója.
Dwa razy byłam u wróży. Pierwszy-niewypał, choć....
Druga wizyta- mam wrażenie że wróż mnie za dobrze znał, ale czary jego słów działaja do dziś.
Czasami, tak sobie myślę, iż to my sami tworzymy tą magię, a przedmioty, talizmany, zaklęcia mają nam tylko dopomóc w zdobyciu tego czego chcemy. Tak zamydlić nam oczy,
dać mozliwość zrzucenia odpowiedzialnosci za nasz sukces lub porażkę, na coś innego. Łatwiej i bez obawy o zazdrość innych, jest wyjawić Sekret Sukcesu kryjący się w magicznej kaczce, niż w swojej ciężkiej pracy.
I to chyba tyle na ten 13 w piątek
Zrobie tylko zdjecia amuletów i już.
Buziole w nochy


Moje trojaczki fengszuja.






Coś z niczego na dziś.
Prezent urodzinowy dla Pana Kota. Trzy symbole czarymary, które zawiesiłam nad naszym łóżkiem.



I szczegółowo

Symbol afrykański



Prasylaba



Egipski





Moje kamienie.




Przepis dla Asieja

CHEVRE CHAUT czyli koza na ciepło.

Pieczywo tostowe smarujemy lekko masłem, rumienimy. Zarumienione kromki obkrajamy nożem, odważnym proponuje koło, estetom osmiokąt. Kroimy plastry jabłka, kroimy plastry sera koziego. Na tosty nakładamy plaster jabłka, plaster sera na wierzchu robimy zygzak z miodu. Wsadzamy do zapiekacza, albo kuchenki. Pieczemy do mocnego brazu i bulgotania miodu. Nakładamy na talerze z sałatą, rodzynkami, jabkiem w kostke skropionym cytryną, sosem słodkim winegret i juz. Może być też na innej sałacie. Smacznego

wtorek, 10 sierpnia 2010

Plan WIELKIEGO PLANU.



Marzyć mi się chce dzisiaj. No częściowo marzyć-tak sie okłamuję- a częściowo planować ciąg dalszy WIELKIEGO PLANU.

Właśnie wróciłam z pracy i nie moge, po prostu nie mogę.
Miłe marzenia na bok, bo marzenie na tą chwilę, to zobaczyć gębe szefa araba-Szita, nazywa sie Rachid i to SZIT tak w skrócie ładnie mi brzmi-tak gównianie i ... i no i co???
Przecież nie zniżę się do jego poziomu. Dzisiejszy dzień miłej pracy, przebiegał pod nadużywaniem ze strony Szita słów- nieinteligentna, chora i wogóle dlaczego ja się uśmiecham?
Uśmiecham się -PACANIE, ponieważ zostały mi jeszcze 3 tygodnie i więcej nie obejrzę twojej gęby, a w mojej głowie układam sobie słowa, którymi wyrażę moją wdzięczność za utwierdzenie stereotypu faceta a, oraz za doping do nauki język francuskiego.
Ależ realne i szybko spełniające się marzenie. Tylko takie lubię, TO spełni sie za kilkanascie dni.

Teraz milej, milusio, postaram sie w szczegółach i drobnych ogółach wyjaśnić o co mi chodzi z tym Belgowem i Gîtes.
To jest tak zwariowany plan, że proszę mnie z góry nie wyśmiewać, bo nie mam jeszcze planu WIELKIEGO PLANU opracowanego w szczegółach, ale pracuje nad nim, powolutku.

A więc tak, jak kiedyś wspomniałam, w Brukseli mrożą sie mroźniaki. Jest ich 6 i wszystkim 6, chce dać szanse. Nie wiem jak i wogóle ile procent ludzkości wie, jak to jest
wychowywać szóstke dzieci-moja Babcia wiedziała, ale jej spytać się już nie mogę. Domyślam sie tylko iż przy takiej gromadce, będe większą część życia spedzać jako Kobieta Domowa.
W tym miejscu pragnę wtrącić, iż jestem bykiem. Kto choć trochę interesuje się horoskopami, ten wie, iż główne cechy byka to materializm, potrzeba otaczania sie pięknymi przedmiotami,
domatorstwo i POTRZEBA STABILIZACJI MATERIALNEJ- wtedy odpoczywają.
Jak ja mam odpoczywać kiedy już teraz wiem że muszę wymyśleć sposób na życie, który zaspokoi wszystkich i wszystko???
Dlatego w mojej głowie powstał pomysł na wykorzystanie tego co się ma.
Uwaga zadaje pytania-
A ma się coooooooo???????
-ma się zagranicę.
A co sie robi zagranicą, no co no co coooooooo????
-Jeździ się w delegacje
iiiiiiiiii ???????????????????
NA WAKACJE !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
-A ja, jaki język znam perfekt. Tak mi sie zdaje, choć czasami jak się czytam to watpię.
Polski

Podsumowując

Mroźniaki, Kobieta Domowa, kupno-budowa domu, praca domowa, wakacje, Polski, wakacje, wakacje.........->>>>>agroturystyka w Belgii znana jako Gites.
Miejsce którego jeszcze nie znalazłam, ale znalazłam już dla niego nazwę-BELGOWO właśnie.
Tak po Polsku, jest za oceanem Jackowo, to ja zrobię Belgowo.
Chcę kupić kawałek ziemi, gdzieś tu w regionie, najlepiej ze starą zagroda, stajnią, oborą do remontu i wybudować BELGOWO.
Najważniejszy ma być widok no i cena. Na tą chwilę planuję kredyt-to nudne nie bede pisać o nudach. Jestem bykiem, więc dopiero jak dopnę wszystko na ostatni guzik z kredytem
zacznę szukać mojego BELGOWA.
Teraz pozwalam sobie tylko na fantazjowanie, co ja będę w tym moim BELGOWIE oferować. Dlatego przy każdej sposobności jeżdżę po Belgii i szukam INNYCH ciekawych miejsc.
Pstrykam zdjęcia, czytam, dowiaduje się, tak aby móc zaoferować coś więcej moim przyszłościowym gościom, niźli tylko dach nad głową.
O, to tak w wększych szczegółach plan mojego WIELKIEGO PLANU.

Belgowie uwielbiają się przebierać i maszerować.
Nieliczne kobietki mają w bukłaczkach alkohol rozdawany na naparstki. Czyż muszę dodawać jak bataliony wyglądają pod wieczór?



Wielkim minusem jest brak lasów do których można po prostu wejsć. W Belgii lasy w 99 procentach sa prywatne.
Tu Hektorix w pozycji wyczekiwania w jednym z nielicznych lasów udostępnionych.

czwartek, 5 sierpnia 2010

Kobieta Międzynarodowa Cierpietnicą Zwana.



Kobieta to dziwne urządzenie. Im dłużej nią jestem tym bardziej mnie zadziwnia.
Niby słabsza płeć, a Najwyższy to ją obdarował darem znoszenia wiekszego bólu niż płeć brzydszą. To kobiałki nie mdleją na widok krwi, wspierają i podpierają, tworzą dom, pracują, rządzą, dogadzaja, cierpią za masy i wreszcie argument totalnie niepodważalny-rodzą.
Do największego szału doprowadza mnie sytuacja-dobrowolnego wprowadzania się w stan tzw Kobiety Cierpiacej Dobrowolnie-ba, nawet samonarzucającej sobie taka rolę.
Pukam się czasami czołem o najbliższą framugę drzwiową, kiedy sama w takie dobrowolne kajdany wkładam łapy. Ja puknąć się mogę, moje czoło, moja framuga, ale w co puknąć kiedy widzę inną męczęnnice?
Przez ten dar bycia kobiałką, wiele razy już w swoim życiu postanawiałam-brać sprawy w swoje ręce-durna. Chop kariere robił, a ja po świecie tułałam się i rękoma zapierdzielałam, utatłana, padnięta, na horyzoncie zwiedziona obietnicą czczenia i podziwu za me wyrzeczenia i ciężka pracę.
I nie chodzi mi o to, iż ktoś mi kazał, batem pobudzał, symulował sam niezdarność życiową, nie, to ja sama, ja i moje kobiece hormony taki stan cierpiętnicy dobrowolnie wybierają.
Myślałam, że to może tylko taki dar Matki Polki, bo na ten przykład Matka Włoszka albo Matka Bułgarka już tak nie ma, ale nie-to przeklęństwo międzynarodowe, globalny wirus.
Pracując kiedyś, oczywiście fizycznie, w pięknej restauracji w Chicago spotkałam 4 kobiety. Wszystkie były kobietami Polskimi i wszystkie pracowały dla kogoś. Dla męża, dla matki, dla córki dla syna, dla wnuczka dla wnusi. Byłam jedynym gadem który samolubnie pracował dla siebie-no na remont swojego mieszkania, ale dla siebie.
To nie była taka praca do jakiej jesteśmy przyzwyczajeni. To była praca 6 dni w tygodniu od godziny 7.30 rano do 22.00. Ja te kajdany przywdziałam tylko na 6 miesięcy-one pracowały tam już po kilka lat.
Nielegalnie, bez rodzin,bez praw-możecie sobie wyobrazić, że one mieszkając zaledwie 45 min drogi autobusem do centrum Chicago, nigdy w nim nie były.
Codziennie słuchałam opowieści O NIE ICH ŻYCIU. One swojego nie miały, nawet tego niezauważywszy. Ja słuchałam ich opowieści o nowo wybranej farbie w domu córki, o wakacjach syna, o przedszkolu prywatnym wnuka.
Tylko raz starałam się je obudzić, nie zrozumiały.
Teraz jestem w Belgii, moje koleżanki w pracy to Sycylijka i Węgierka. Obie haruja, a ich faceci siedzą na zasiłkach.
Ja katuję się przebywaniem kilkugodzinnym z pacanem szefem, bo zachciało mi się coś samej sobie udowodnić.
Na szczęście w porę, bez wspomagania sie rytmicznym uderzeniem o framuge dla odzyskania równowagi myślowej, moje życie znów powróci na normalne tory. Zmieniam pracę, a one?
One zostaną, w poczuciu mniejszego zagrożenia iz ktoś je wyrzuci z pracy, dając mi ich wolny wakat.
Ich mężowie siedząć w domach, utrzymując się z zasiłku dla bezrobotnych, w przerwach pomiędzy ziewaniem a dłubaniem w nosie, mam nadzieję iż choć raz w tygodniu pomyślą jaki skarb mają i jak na niego nie zasługują.
A im, tym wszystkim kobiałkom chciałabym podarować chwilę dla siebie, potrzebę sprawienia sobie i tylko sobie przyjemności. W postaci lodów, spaceru, muzyki, czegokolwiek co nie pozwoli im zapomniec o samych sobie.
Buziolki tytanki, te kwiaty to dla Was.






Coś z niczego- ciąg dalszy moich łobrazów

Orychidee w słońcach




niedziela, 1 sierpnia 2010

Specjały belgowa-utatłane pralinki w fonntannie czekolady, zwieńczone gofrem z dodatkiem frytek i muli podane na koronkach i arrasach




Jestem głodna, a wiadomo Polak głodny to zły.
Zapraszam więc do uczty. Zacznijmy od przystrojenia domu, potem skosztujmy przystawki i dania główne, zakończmy pałaszowaniem deserów. Smacznego.

Najpierw wybierzmy obrus.
Pałac koronek.






Potem dobierzmy na ściane królewski arras i może poduszki. W końcu trochę poucztujemy, może stać się niewygodnie.



Owoce morza?



Belgowie tonami jedzą frytki. Są podawane z masą najdziwniejszych sosów.
Aby frytki były takie prawdziwie belgowe-trzeba je smażyć na dwa etapy. Pierwszy do lekkiego zarumienienia, odtsawić do ostygnięcia i w drugim etapie dosmażyć.
Podobno dawno temu to Belgowie wymyslili frytki z biedy.
Małże z frytkami to kultowe i najpopularniejsze zestawienie. Małży, sama nigdy nie przyprawiałam-te na zdjęciu są w czosnku, ale najbardziej popularne to w winie lub piwie.



Do popicia-oczywiscie skoro jestesmy w Belgii-to pifffffo. Najbardziej popularne to Jupiler, Leffe, Chimay. Chimay produkowany jest w ładnym miasteczku o takiej samej nazwie- Chimay. Byłam, zwiedzałam,wstawie kiedys fotki.

Ja od stycznia straszę ludzi swoją totalną abstynencja alkoholową, więc osobiscie polecam wody mineralne, które litrami pija się do obiadu.
Tak na marginesie-to starszliwie trudno byc abstynentem w kraju, według mnie, alkoholików. No bo jak inaczej nazwać naród, który od 12 w południe pije?




Cos z niczego na dzis - prawie z niczego.
Szybki przepisik do zadziwienia gosci-przystawka TUŃCZYK BRZOSWINIOWY PO BELGOWU Kupujemy puszkę brzoskwiń-połówek. Kupujemy z 2 puszki tuńczyka. Odcedzamy brzoskwinie, osobno odcedzamy tuńczyka. Tuńczyka wkładamy do miseczki dodajemy z dwie łyżki majonezu, przyprawiamy na ostro pieprzem i trochę soli, inne przyprawy do smaku, dziabiemy, memlemy widelcem do uzyskania jednolitej masy, możemy dodać też jajo na twardo pokrojone w kostkę na koniec memlenia. Formujemy duże kulki i wsadzasmy je do połówek brzoskwiń. Podajemy na lisciach sałaty aby się nie poprzewracały, albo na pólmisku na jajka na twardo- z takimi wgłebieniami i już. Je się to nożem i widelcem.
Zdjęcie wstawię jak kiedy komus zaserwuje taki specjał-Pan Kot ryb nie jada więc czekam na gosci.


No i przejdzmy do deserów.
Po pierwsze moje ukochane, smiem twierdzić, najlepsze na swiecie- GOFRY. Kto po raz pierwszy chce skosztować belgijskiego gofra ten niech nigdy nie kupuje go z dodatkami tylko dziewiczo zje sotte. Do dostania w każdej budce, na ciepło, w kształcie owalu, nasączony jest jakby polewa cukrową-nie wiem jak to okreslic, po prostu jest wilgotny na słodko-hihi ale se okreslenie wymysliłam. Potem możecie sobie zjesć ze wszystkimi dodatkami swiata, ale ja zostałam przy sotte i nigdy wyboru nie zmienię.



Po pierwsze pierwszego, jedno słowo-CZEKOLADA. No pokłony. Mistrzostwo wytwarzania czekolady i wszystkiego co z czekoladą jest związane. Diety precz.
Zawsze zachwycają mnie sklepy-butiki w których taką najlepszą i najdroższą czekoladę można kupić, sami zobaczcie, normalnie strach wejsć.



Na koniec- PRALINKI.










I to na razie na tyle.
Related Posts with Thumbnails