czwartek, 26 maja 2011

JADWIGA



Siedziała przed lusterem, które zajmowało całą ścianę w dużym pokoju.
Czesała włosy.

Najpierw tapirowała je zawzięcie takim małym grzebieniem, potem spryskiwała lakierem.
Widząc odbicia w lustrze, uśmiechała się.

Często zatrzymywała się pod drzewami magnolii, które rosły pod szpitalem.
Siedziała tam i czekała na córkę, aby dać jej przed dyżurem buziaka.

Pięknie się ubierała- miała kolorystyczne zestawy ubrań.
Jej mama ze skrawków, które zostawały szyła ich miniaturki dla jej córki.

Na rogu niebuszewa od zawsze był fotograf, który wszystkie zdjecia z Nią umieszczał w gablocie wystawowej.
W tej gablocie były też zdjęcia ich obu.

Kiedyś dużo pisała.
Swoje myśli, rozterki sercowe, zmagania ze światem przemieniała w wiersze.

Kiedyś, ktoś uparcie chciał aby została aktorką, była tak piękna i tak pięknie deklamowała.
Wolała zostać lekarzem.

Kiedyś ktoś bardzo ja kochał, ale odszedł.
Kiedyś ona czekała na nowe życie, ale odeszło.
Potem znów jej marzenie sie spełniło i podobno nad życie kochała tą mała dziewczynkę.

Chciała coś osiągnąć, chciała leczyć, być szanowanym człowiekiem, chciała lepszej przyszłości.

Dla tej małej dziewczynki, która przychodziła pod magnolie, która pamięta tylko te tapirowane w pośpiechu włosy, zawsze będzie ideałem.

Do dziś nie rozumiem, co znaczy słowo mama,
bo tego prawdziwie wypowiedzianego nie pamiętam.

Dziecko bez matki, czuje to samo co dziecko któremu amputowano rękę.
Widzi inne dzieci, które klaszczą, wie że coś jest z nim nie tak, ale nigdy nie zrozumie co i nie dowie się jak klaszczą jego dłonie.


Do dziś zostały po niej trzy zeszyty jej drobnego pisma.
Do dziś nie mogę zrozumieć- dlaczego?.

Zawsze mi sie wydawało, że tyle przezyła, a przeciez ja jestem od niej juz starsza o 4 lata.

Zawsze mam jej zdjęcie w portfelu.
Zawsze będę zastanawiać się, jak wyglądałoby dziś, gdyby była.
Zawsze będę tęsknić.

Dziekuję.


Jadwiga 1948-1980




piątek, 20 maja 2011

Tabouleh i SZUKRAN za współwspominanie.



Dziś po raz ostatni wspominam z Wami wakacje w Libanie.
W sobotę o godzinie 4 rano byliśmy już na lotnisku.
Ja na wszelki wypadek postanowiłam nie spać w tą ostatnia noc, więc pamięciowo piątek i sobota zlewają mi się w jedno.

Ostatni dzień przywitał nas deszczem.
Już po chwili całe ulice i domy w dzielnicy slamsowej Tyru zostały zalane.
Liban nie ma jeszcze sprawnej sieci kanalizacyjnej, widać na filmie jak w jednej chwili doświadczyliśmy małego potopu.
















Przez przypadek trafiliśmy do portu rybackiego na moment kręcenia jakiegoś filmu.
Niestety nie załapaliśmy się ani na statystów ani za obiekty nieruchome.







Wąskie uliczki i śmieci dookoła- Libańczycy maja równiez problem z wysypiskami.
Najczęściej te większe wysypiska koło Bejrutu umieszczone zostały na plaży i z przypływem zawsze coś ubywało.
Na szczęście te straszące góry zostały zamknięte.
Z dwojga złego, lepsze śmieci na ulicy niż w morzu.















Szukając pamiątek trafiłam do jedynego miejsca gdzie wydawało mi się, że znajdę coś ciekawego.
Antykwariat w wersji Libańskiej-to cudowne miejsce.
Od razu dostałam oczopląsu. Wsród rupieci z łatwoscią namierzyłam obiekty godne pożądanie.
Niestety od ich posiadania zdedcydowanie odstraszyła mnie cena. Ale co sie napatrzyłam to moje.









Z pamiątek w ilościach hurtowych zakupilismy - arabic sweets-baklawa.
Tona miodu i tona róznej maści orzechów i sezamu-nie jadłam niczego równie słodkiego.







Libańczycy i zwierzęta to nie jest miły temat. Ogólnie każdy rosły chłop boi sie psa.
Naród ten nie szanuje zwierząt.
Kot ze zdjecia z wczorajszego targu miał przepuklinę w bardzo zaawansowanym stanie.
Jedyne, nieznane psy jakie spotkałam, to idące na drucie koło swojego właściciela-nie widziałam smyczy, albo pozamykane w klatkach dla ptaków, na sprzedaz.
Wstyd mi, że nie zainterweniowałam kiedy kilkakrotnie przejeżdżałam obok sklepu gdzie na chodniku, przez cały dzień,
w pełnym słońcu i w temperaturze plus 32 była wystawiona na sprzedaz małpka.
Ona nie miała nawet skrawka cienia, po prostu ziejąc siedziała w kącie.
Przykro mi i strasznie głupio do tej pory, że nie zatrzymałam samochodu i nie porozmawiałam ze sprzedawcą, aby zarzucił jej na klatke choć kawałek gazety.





Na koniec przyznam się, że pomimo całego swego niewątpliwego uroku, Liban był pierwszym krajem jaki zwiedziłam w swoim życiu, na którego ulice nie wyszłam ani razu sama.
Zawsze czekałam na mojego Kota.

Po pierwszym dniu przestałam zwracać uwagę na wojsko, jednak niektóre widoki zostana na długo w mojej pamięci.






I już na sam koniec podam przepis na klasyczna Libańską sałatkę- Tabouleh, ja osobiście nazywam ja sałatą pietruszkową.
Dobrze robi na figurkę drogie Panie.
Trudność może stanowić zdobycie kaszy burghol, ale równie dobrze smakuje bez niej, albo w zastepstwie kuskus czy czarny ryż.


1) z 8-9 peczków natki pietruszki należy posiekać maksymalnie drobno.
Można to zrobić w blenderze, ale należy uważać, żeby nie przedobrzyć (aby nie zrobiła się zielona paciaja).

2) 1 pęczek mięty tak samo siekamy.

3) Drobno posiekać również jedna białą cebulę.

4) Pół szklanki kaszy burghol zalać ciepłą/letnią wodą (aby przykryła burghol) i odstawić
na kilkanaście minut aby nasiąknęła

5) 1-maks 2 pomidory umyć i pokroić na drobniutką kostkę. Im drobniejsza,
tym lepiej.

6) Miskę wyłożyć sałatą rzymską (tak najczęściej tabouleh podaje się w Syrii czy Libanie)

7) Wszystkie składniki wymieszać, posolić, dodać sok z 1-2 lemonek i kilka łyżek oliwy.
Nałożyć do miski i dekorować np ćwiartkami lemonki.

8) Jeść nakładając sałatkę w liście/łódeczki sałaty rzymskiej.

Mniam











I to już koniec wspomnień wakacyjnych, dziekuję za Wasze towarzystwo i wszystkie komentarze.







Miłej soboty i tradcyjne buziole w nochy-tym razem osobiscie z tarasy w Libanie.
Related Posts with Thumbnails