niedziela, 26 października 2014

Radość w SHIT dole i 4 czerwone fotele.



W jesieni się uzależniam. Ale nie od pory roku, bo tej nie lubię. Czasami, pojedynczymi dniami jedynie, kiedy słońce mocno świeci i liście są paletą czerwieni- w takie dni jesień lubię, w resztę nie. Plucha, ciemno, błotniści, smutno mi częściej jesienią.

W jesieni uzależniam się od olejków zapachowych. Od małej świeczki i zapachu roznoszącego się po domu. Miło mi i ciepło. Ogień, zapach, jak nigdy wcześniej otacza mnie ciepło domu, zanim biel wpadnie i mróz otoczy ogród.




Ostatnio coraz częściej uśmiecham się do siebie. Najwięcej tego czasu na uśmiechanie mam, kiedy jadę do pracy. 45 minut w jedną 45 w drugą stronę. Ja i moje myśli.
Ja tak mam,  że kiedy smutki jesienne mnie dopadają robię w myślach szybką kalkulację. Tabelkę na MINUS i PLUS. Te zalety i wady mogą dotyczyć ostatniego tygodnia, roku albo i życia.
Nie rozkładam na czynniki pierwsze i nie zastanawia mnie to co było albo będzie, ale skupiam się na tym co jest i jak dużo już osiągnęłam. Przeszłość pozwala mi realnie dostrzec te różnice. A przyszłość, to tylko plan, który realny jest tylko w mojej glowie. Bo kto ma wpływ na przyszłość?

W tym szybkim podsumowaniu zawsze wychodzi mi wynik na plus, a jeśli nawet się chwieje to staram się skupić jedynie na tym co popchnie mnie do przodu. Powoli, małymi krokami wszystkie klocki układam na miejsce. Czy swoim, nie wiem, ale jeśli dzień kończy się i nadal jesteśmy zdrowi i zmęczeni praca a nie sobą, to znaczy że te moje układanki życiowe idą w dobrą stronę.

Codziennie zadziwia mnie jak wiele zależy od mojego nastawienia. Jak każdy dzień zaczęty o świcie mogę spierzyć albo dołożyć do dobrych wspomnień.
Zatrzymuje mnie również myśl, jak szybko zapominamy i to co kiedyś było tylko nieosiągalnym planem, a dziś rzeczywistościa- nam powszechnieje.

Kiedy dopada mnie w pracy zmęczenie, rutyna tych kilku miesięcy, kiedy warknę pod nosem na Dziadka, to patrzę na korytarz.
Na 4 czerwone fotele, przy których te kilka miesięcy temu czekałam na spotkanie, na rozmowę.
Jak wyobrażałam sobie, że jestem częścią tego domu i pracuję. Jak wyobrażałam sobie jak to zmienieni moje życie, nasze życie, jak zmieni mnie.
Więc jak zawarczę, to te czerwone fotele i ta moją zapomniana przeszłość od razu kręgosłup mi prostuje by podczas jazdy samochodem mieć kolejny powód do głupiego uśmiechu.












Kilka dni temu osiągnęłam chyba szczyt (dół raczej), jeśli chodzi o dziwne miejsca i sytuacje w których śmiałam się do siebie. I nigdy nie podejrzewałabym siebie, ze można, że otoczenie i wydarzenia na około i odkrycie realnego końca katastrofy spowoduje u mnie tyle radości.

Już z kilka miesięcy temu nasz dom, raczej parking, zaczął "śmierdzieć". Z tygodnia na tydzień coraz intensywniej. Szanowny i spece stwierdzili, że to kanaliza. Coś się przerwało, porwało pękło i cieknie na wierzch. Przez te kilka miesięcy było milion rożnych innych ważniejszych spraw niż odór. Skoro wszystko  w domu działało i grawitacja kanalizacyjna działała w dobrym kierunku, problem bagatelizowaliśmy.
Ale jesień nastała, zima stoi w kolejce i widok nadchodzącej, nadpływającej raczej katastrofy zmobilizował Szanownego do działania.
Łaskawy zbieg okoliczności, udostępnił nam najmniejszą na świecie koparkę. Do koparki dołączył kolega hydraulik i tak pierwszego dnia prace ruszyły i pierwszego stanęły.
Kolega hydraulik musiał powrócić do swoich obowiązków a ja z Szanownym pozostaliśmy sami na g... glinianym placu boju.
Dwa dni w g... glinie.
Ja jak każda szanująca się Polska kobieta, żadnej pracy się nie boje. I jak wyżej wymieniona, to ja w naszym domu jestem posiadaczką odpowiedniego odzienia, co w zaistniałej sytuacji stało się wymaganiem pierwszoplanowym.
KALOSZE.
Więc to ja siłą rzeczy zostałam wydelegowana do pracy w okopach, do bezpośredniego zwiadu i walki z wrogiem.
Kopareczka wykopała rury, ale tu jej możliwości się skończyły.
Stara instalacja na części parkingu stanowiła zagadkę. Wszelaki próby dotarcia od strony starej do nowej na części ogrodowej zostały zablokowane w murku.
Mieszkamy w górach, tu wszytko ma spadek, więc by parking nie był pod górkę jest on "wygarnięty" z części ogrodowej. Tą nadwyżkę przytrzymuje kamienny murek, który stał się zmorą naszej wymiany kanalizacyjnej.
Koperaczka została odstawiona a w jej miejsce zatrudniony młot.
Cóż to za gość, skały trzaskały jedna po drugiej. W drugi dzień naszej wspólnej pracy odkryliśmy tajemnice murku. Jak widać na zdjęciach rury w części ogrodowej nie zostały połączone z rurami parkingowymi. Właśnie w tym murku ktoś kiedyś wybudował małą "studnię" która wyrównywała poziomy. Tyko że z biegiem lat cegła z jakiej została wybudowana "studnia" zmurszała i korzenie ją całkowicie zablokowały.
I wiecie co?
Ja szczerze w tej g...glinianej dziurze po dwóch dniach taplania się w g...glinie odkrywszy przyczynę katastrofy byłam najszczęśliwszym szambo nurkiem czasów.
I kto by pomyślał i czy ja kiedyś bym odgadła, że będę cieszyć się życiem w g...glinianym dole?
Uwielbiam te niespodzianki życia.

A jakby się komuś popsuło, pękło, zalało, to ja doświadczenie już mam- piszcie dogadamy szczegóły ;-)))))



Tu widać rurę ogrodową i 30 cm poniżej rurę parkingową





I na koniec trochę Kryśki, bo właśnie takie imię do niej przylgnęło ;-)))
buziolam












wtorek, 7 października 2014

KLOCKI



Mój Syn uwielbia drewniane klocki.
Jeden na podstawie, drugi, potem próbuje dwa i wieża się chwieje i pada.
Dwa trzeba u podstawy, a potem coraz cieniej i lżej. Wtedy wieża się utrzyma, powinna przynajmniej.

Ja mam w mojej głowie właśnie takie klocki. 
Dużo ich i zasady fizyki ich się nie imają.
Bo jakoś mi tak wychodzi, że fundamenty marne i cieńkie a potem ta moja wieża gruba i grubsza chwieje się w jedną i w drugą.
A ja ją podpieram patykami coby nie runeła- bo runąć nie może. Nie może i już.

Mam 40 lat i mam dość. Mam dość kilku klocków tworzących fundamenty mojego JA.
Jeden z tych niechcianych położyła na samym początku moja ukochana Babcia.
Klocek nazywam- "co ludzie powiedzą".
Od zawsze było wpajane mi, że należy dobrze wypaść przed innymi. Należy mówić dzień dobry, kłaniać się, w windzie przepuszczać, torbę pomóc nieść. A jak nie daj ktoś z wieżowca z 74 mieszkaniami powie, że wnucza przeoczyła, pobiegła i nie przywitała się, to ta wnuczka znaczy źle wychowana i wstyd- bo co ludzie powiedzą, to prawda.

Klocek ten z biegiem lat przeobraził się w głaz. Miliony razy uzalezniałam swoją wartość od tego co inni o mnie mówią, co sądzą.
Dlaczego ci mnie nie lubią, a tamci nie szanują. Co ja robię źle?
Bo widocznie oni mają rację.
Bo jesteśmy tacy jakimi widzą nas inni?

Czyżby?
Wiecie w oczach ilu ludzi jestem nic nie wartym człowiekiem. Osobą dwulicową, zakłamaną?
Niektórzy mają rację, bo skrzywdziłam ich, wiem o tym i jest mi wstyd, a inni.

Inni po prostu mnie przestają interesować.
Inni po prostu mnie nie chcą, a ja mam dość udowadniania im kim jestem.
Uczę się, a to bardzo ciężka nauka odchodzić, odpuszczać, zostawić to za sobą i iść dalej, bo szkoda mi czasu, szkoda mi siebie, bo ja już nie chcę. 

Biorę kilof i walę w głaz. W jego miejsce wpycham z drugiem strony klocek z napisem samo wartościowanie. Patrzenie na siebie i ocenianie własnymi oczami.
Jeśli ktoś mi wmawia, że mam się wstydzić że czegoś nie zrobiłam, nie dopilnowałam, jestem zła, nie kule się już w sobie- stawiam czoła i zaczynam odpowiadać- nie. Ja się nie wstydzę, nic złego nie zrobiłam.

Jeśli ktoś mnie rani i wyrzuca, to ja odchodzę i nie chcę oglądać się za sobą, bo mi szkoda mojego życia.
Po co mam stać i walić kolejny raz w drzwi, skoro za każdym razem przytrzaskują mi rękę w której nawet nie zostaje cukierek na pocieszenie.

Ten post dedykuje sobie do przypomnienia w dni, kiedy zwątpie.
Kiedy po raz milionowy raz będę rozkładać na kawałki tą moją wieżę i zastanawiać się co źle zrobiłam? dlaczego?
Asertywność.
Asertywność to dobry fundament, tylko jak trudno się jest go nauczyć.

Asertywność – w psychologii termin oznaczający posiadanie i wyrażanie własnego zdania oraz bezpośrednie wyrażanie emocji i postaw w granicach nienaruszających praw i psychicznego terytorium innych osób oraz własnych, bez zachowań agresywnych, a także obrona własnych praw w sytuacjach społecznych. Jest to umiejętność nabyta


Trochę zapomnianych zdjęć sprzed miesiąca, albo dwu ;-)























 

...“Nie mam już cierpliwości do pewnych rzeczy, nie dlatego, że stałam się arogancka, ale po prostu dlatego, że osiągnęłam taki punkt w moim życiu, gdzie nie chcę tracić więcej czasu na to, co mnie boli lub mnie nie zadowala. Nie mam cierpliwości do cynizmu, nadmiernego krytycyzmu i wymagań każdej natury.
 Straciłam wolę do zadowalania tych, którzy mnie nie lubią, do kochania tych, którzy mnie nie kochają i uśmiechania się do tych, którzy nie chcą uśmiechnąć się do mnie. 
Już nie spędzę ani minuty na tych, którzy chcą manipulować.
Postanowiłam już nie współistnieć z udawaniem,hipokryzją, nieuczciwością i bałwochwalstwem.Nie toleruję selektywnej erudycji, ani arogancji akademickiej.

Nienawidzę konfliktów i porównań. Wierzę w świat przeciwieństw i dlatego unikam ludzi o sztywnych i nieelastycznych osobowościach. W przyjaźni nie lubię braku lojalności i zdrady. Nie rozumiem także tych, którzy nie wiedzą jak chwalić lub choćby dać słowo zachęty. Mam trudności z zaakceptowaniem tych, którzy nie lubią zwierząt. A na domiar wszystkiego nie mam cierpliwości do wszystkich, którzy nie zasługują na moją cierpliwość.“ ...
Meryl Streep
 
List podczytany w "Sielankowym Dzierganiu"



 ps.
odeszła ANIA. 
Pamiętam jak kiedyś w jakimś wywiadzie broniła sie przed atakiem anonimowch czytelników,  którzy zarzucali jej kolejną ciążę i dziecko-jako fanaberię gwiazdy.
A ona od śmierci tylko chciała uciec, obronić się od zapomnienia.
Myślę, że to był bardzo wartościowy człowiek. Taki piekny z każdej strony.
smutno Mi.
Pięknych snów Aniu

ANNA PRZYBYLSKA 
XII 1978-X 2014
kobieta, matka, aktorka

 





Related Posts with Thumbnails