W jesieni się uzależniam. Ale nie od pory roku, bo tej nie lubię. Czasami, pojedynczymi dniami jedynie, kiedy słońce mocno świeci i liście są paletą czerwieni- w takie dni jesień lubię, w resztę nie. Plucha, ciemno, błotniści, smutno mi częściej jesienią.
W jesieni uzależniam się od olejków zapachowych. Od małej świeczki i zapachu roznoszącego się po domu. Miło mi i ciepło. Ogień, zapach, jak nigdy wcześniej otacza mnie ciepło domu, zanim biel wpadnie i mróz otoczy ogród.
Ostatnio coraz częściej uśmiecham się do siebie. Najwięcej tego czasu na uśmiechanie mam, kiedy jadę do pracy. 45 minut w jedną 45 w drugą stronę. Ja i moje myśli.
Ja tak mam, że kiedy smutki jesienne mnie dopadają robię w myślach szybką kalkulację. Tabelkę na MINUS i PLUS. Te zalety i wady mogą dotyczyć ostatniego tygodnia, roku albo i życia.
Nie rozkładam na czynniki pierwsze i nie zastanawia mnie to co było albo będzie, ale skupiam się na tym co jest i jak dużo już osiągnęłam. Przeszłość pozwala mi realnie dostrzec te różnice. A przyszłość, to tylko plan, który realny jest tylko w mojej glowie. Bo kto ma wpływ na przyszłość?
W tym szybkim podsumowaniu zawsze wychodzi mi wynik na plus, a jeśli nawet się chwieje to staram się skupić jedynie na tym co popchnie mnie do przodu. Powoli, małymi krokami wszystkie klocki układam na miejsce. Czy swoim, nie wiem, ale jeśli dzień kończy się i nadal jesteśmy zdrowi i zmęczeni praca a nie sobą, to znaczy że te moje układanki życiowe idą w dobrą stronę.
Codziennie zadziwia mnie jak wiele zależy od mojego nastawienia. Jak każdy dzień zaczęty o świcie mogę spierzyć albo dołożyć do dobrych wspomnień.
Zatrzymuje mnie również myśl, jak szybko zapominamy i to co kiedyś było tylko nieosiągalnym planem, a dziś rzeczywistościa- nam powszechnieje.
Kiedy dopada mnie w pracy zmęczenie, rutyna tych kilku miesięcy, kiedy warknę pod nosem na Dziadka, to patrzę na korytarz.
Na 4 czerwone fotele, przy których te kilka miesięcy temu czekałam na spotkanie, na rozmowę.
Jak wyobrażałam sobie, że jestem częścią tego domu i pracuję. Jak wyobrażałam sobie jak to zmienieni moje życie, nasze życie, jak zmieni mnie.
Więc jak zawarczę, to te czerwone fotele i ta moją zapomniana przeszłość od razu kręgosłup mi prostuje by podczas jazdy samochodem mieć kolejny powód do głupiego uśmiechu.
Kilka dni temu osiągnęłam chyba szczyt (dół raczej), jeśli chodzi o dziwne miejsca i sytuacje w których śmiałam się do siebie. I nigdy nie podejrzewałabym siebie, ze można, że otoczenie i wydarzenia na około i odkrycie realnego końca katastrofy spowoduje u mnie tyle radości.
Już z kilka miesięcy temu nasz dom, raczej parking, zaczął "śmierdzieć". Z tygodnia na tydzień coraz intensywniej. Szanowny i spece stwierdzili, że to kanaliza. Coś się przerwało, porwało pękło i cieknie na wierzch. Przez te kilka miesięcy było milion rożnych innych ważniejszych spraw niż odór. Skoro wszystko w domu działało i grawitacja kanalizacyjna działała w dobrym kierunku, problem bagatelizowaliśmy.
Ale jesień nastała, zima stoi w kolejce i widok nadchodzącej, nadpływającej raczej katastrofy zmobilizował Szanownego do działania.
Łaskawy zbieg okoliczności, udostępnił nam najmniejszą na świecie koparkę. Do koparki dołączył kolega hydraulik i tak pierwszego dnia prace ruszyły i pierwszego stanęły.
Kolega hydraulik musiał powrócić do swoich obowiązków a ja z Szanownym pozostaliśmy sami na g... glinianym placu boju.
Dwa dni w g... glinie.
Ja jak każda szanująca się Polska kobieta, żadnej pracy się nie boje. I jak wyżej wymieniona, to ja w naszym domu jestem posiadaczką odpowiedniego odzienia, co w zaistniałej sytuacji stało się wymaganiem pierwszoplanowym.
KALOSZE.
Więc to ja siłą rzeczy zostałam wydelegowana do pracy w okopach, do bezpośredniego zwiadu i walki z wrogiem.
Kopareczka wykopała rury, ale tu jej możliwości się skończyły.
Stara instalacja na części parkingu stanowiła zagadkę. Wszelaki próby dotarcia od strony starej do nowej na części ogrodowej zostały zablokowane w murku.
Mieszkamy w górach, tu wszytko ma spadek, więc by parking nie był pod górkę jest on "wygarnięty" z części ogrodowej. Tą nadwyżkę przytrzymuje kamienny murek, który stał się zmorą naszej wymiany kanalizacyjnej.
Koperaczka została odstawiona a w jej miejsce zatrudniony młot.
Cóż to za gość, skały trzaskały jedna po drugiej. W drugi dzień naszej wspólnej pracy odkryliśmy tajemnice murku. Jak widać na zdjęciach rury w części ogrodowej nie zostały połączone z rurami parkingowymi. Właśnie w tym murku ktoś kiedyś wybudował małą "studnię" która wyrównywała poziomy. Tyko że z biegiem lat cegła z jakiej została wybudowana "studnia" zmurszała i korzenie ją całkowicie zablokowały.
I wiecie co?
Ja szczerze w tej g...glinianej dziurze po dwóch dniach taplania się w g...glinie odkrywszy przyczynę katastrofy byłam najszczęśliwszym szambo nurkiem czasów.
I kto by pomyślał i czy ja kiedyś bym odgadła, że będę cieszyć się życiem w g...glinianym dole?
Uwielbiam te niespodzianki życia.
A jakby się komuś popsuło, pękło, zalało, to ja doświadczenie już mam- piszcie dogadamy szczegóły ;-)))))
Tu widać rurę ogrodową i 30 cm poniżej rurę parkingową
I na koniec trochę Kryśki, bo właśnie takie imię do niej przylgnęło ;-)))
buziolam