poniedziałek, 27 września 2010

Szczerzenie zębów na schodach.



Współautor dzisiejszego posta.

Dostałam pierwszy prezent specjalnie do Belgowa.
Specjalnie, ponieważ tam są schody z poręczą starą i schody zaczynają się taką grubą pierwszą tralką.
To się inaczej chyba nazywa, ale najbliżej mi w nazwie do tralki.
I na tym najgrubszym tralku u jego zwieńczenia czegoś mi brak.
I dziś dostałam od Dudusia i Krzysia takie piekne coś. Znaleźli to w jednym z remontowanych domów, ktoś to wyrzucił, jak można? Choć to dobrze, bo jest teraz moje, moje, mój skarb hihihi-
to śmiech szaleńca.
No sami obaczcie-przecież to z milion lat ma i jest ręcznie wyrzeźbione i jest piekne i jest w moim ukochanym kolorze drewna.
Nie wiem jak te ubytki schować? Może podmalować, albo gdzieś między Waszymi blogami czytałam, że woskujecie, albo ... doradcie coś proszę. Dziękuje, dziękuje.










Na razie cieszę się cosiem w mojej sypialni.
Stoi sobie na komodzie mej ukochanej-prezencie od Pana Kota.



Wczorajszy ogień w kominku, na ocieplenie jesiennej słoty.
Uwielbiam, kocham patrzeć na płomienie.




środa, 22 września 2010

Jak wyrwać 45 kozaków w 45 minut przy zbelgowaceniu Pana Kota.



Czyż dzisiejszy tytuł posta nie jest spełnieniem marzeń wszystkich grzybiarzy.
Przedwczoraj około 15.00 wybrałam sie z Hektorixem na spacerek.
Normalnie po oddaleniu się od domostwa skręcam w prawo, w kierunku "miasta".
Kierunek ten obieram ze względu na resocjalizację czworonoga.
Ma piesek oglądac innych ludzi, wąchać, poznawać, a przy tym nie warczeć, nie straszyć, nie ciągnąć Pańci po chodniku, ogólnie dużo nienienie.
Ale przedwczoraj z racji na wpół nieprzespanej nocy, polazłam se w lewo. A w lewo jest staaaaary trakt kolejowy i pola pola pola pola.
Chciałam se podumać, wyciszyć się po nieprzespanych nocach-dlaczego nieprzespanych? Bo cały czas myślę o Belgowie-co, jak, gdzie i za ile.
W drodze powrotnej wlazłam w ten trakt obrośnięty młodymi brzózkami i jak wlazłam, tak stanęłam i zamarłam.
Mózg obraz zarejestrował ale skojarzyć z rzeczywistoscią za cholirę nie mógł. Tylu grzybów za żywota swego nie widział.
Jak już kiedyś wspomniałam, w Belgii lasy są, ale prywatne. W konsekfencji tej prywatyzacji normalni belgowie po lasach niechodzają, grzybobrania od lat młodości nie doświadczając.
Dla nich istnieje tylko jeden rodzaj grzyba-pieczarka i ewentualnie jej dziko rosnąca na polach odmiana.
Podgrzybki, rydze, prawdziwki, maślaki, kurki, koźlaki są omijane przez nich szerokim łukiem, takim jakim my omijamy muchomorka.
Otępienie nie trwało długo.
Jak każdy szalony grzybiarz postanowiłam od razu zebrać plon, bo a nuż jak zostawię, to za mną przyjdzie inny i zabierze, wyrwie, schowa.
W pierwszej chwili, jeszcze przytomnie zauważywszy, że w krzaczory oprócz psa nie zabrałam torebki, koszyczka, wózeczka, już nieprzytomnie chciałam sweterek z grzbietu zedrzeć, aby w tak prowizoryczną torebkę plon zbierać.
Na szczęście sabaka szczeknął, szarpnął, pobudzając w ten sposób moje szare komórki, które czym prędzej porzuciły myśl biegania po zagajniku z obnażoną piersią.
Z rozpaczy rozciągnełam swetr, robiąc prowizoryczna torbę kangura i chwytając w nią największe okazy pasące się w zasiegu wzoku.
Truchtem rzuciłam się w kierunku doma, aby już uzbrojona w kosz, na grzybokosy powrócić. Równie ochoczym, truchtem, dołączyli do mnie Duduś z Krzysiem i tak ramię w ramię przeczesaliśmy knieje
i na dwóch koszach poprzestając z radością i prawie z pieśnią na ustach do doma powrócilim.
I wbiegam w tych podskokach i rzucam sie na Pana Kota aby zobaczył, popodziwiał, zamruczał a on?
A on- ale to nie są grzyby-mi jeno odpowiedział.
To w kolejny, już drugi tego samego dnia, stan zablokowania i odcięcia od rzeczywistosci mnie wprowadziło.
Pan Kot mi zbelgowiał.

Przed każdym piekniejszym okazem, poleżałam w trawie zdjęcia dla Was zrobiwszy. Teraz niniejszym je prezentuje i na grzybobranie zapraszam. Mam znajomego z lasem sprywatyzowanym,
więc zapraszać se mogę.























wtorek, 21 września 2010

BELGOWO

Dnia dzisiejszego o godzinie 18.00 podpisałam cyrograf i kupiłam BELGOWO.
Jestem w szoku.
To jest totalnie inny dom, totalnie inne ogłoszenie-baba zwariowała.
Pisałam przecież że ja cały czas szukam tego borsuka.
Ogłoszenie znalazłam w niedzielę wieczorem, gdzies po 21.00.
Całą noc nie spałam, o 4 rano wraz z Panem Kotem rzucilismy się do kompcia aby jeszcze raz się przyjrzeć, czy aby to nam się nie przysniło, o 7 rano już naciągalismy majciory i swetry na grzbiet by o 8 stać z rozdziawioną paszczą pod domem. Przed 9 zaczelismy warować pod agencja aby nikt nas nie ubiegł. I tak zapisalismy się na wizytacje doma jako pierwsi na 17.30 dnia nastepnego. Kolejna noc nieprzespana, podczas minimalistycznego zamroczenia sennego-sen jawa, że tam ktos przedemna, jakies małżeństwo łapki juz wyciaga i chce podpisywac a ja sus i koperte papier pierwsza wciskam w łapy posrednika.
I co widzę o 17.30???
Małżeństwo z dziećmi przed nami, nie wiem jakim cudem, my drudzy, a za nami tłumy w kolejce. Sen-jawa. I tak jak w snie- prawie w locie oferte podpisywalismy z P.K.
aby na prowadzenie wyjsć. Finiszując w ten sposób stalimy sie nowymi nabywcami hotelu w przepięknej miejscowosci BELVAUX - ładny widok.
Teraz tylko przez maksymalnie 4 miesiące wymyslę skąd wezmę pieniądze i juŻ się wprowadzamy.
JESTEM W SZOKU :)

czwartek, 16 września 2010

...

Czasami w jednej chwili, wszystko potrafi się zmienić.
Zmienić, nawet bez naszej bytnosci, pomimo planów, na przekór im.
Nie wiem co będzie z kredytem, nie wiem co będzie z Belgowem, nie wiem co będzie ze mną.
Niewiedza wprowadza mnie w depreche.

środa, 15 września 2010

NIEBKO przykryte obiektywem.

Niebko poduchowe-mam fioła na punkcie poduch, na kanapie jest ich 16.





Dziś będzie milutkoładnie i bardziej babsko.
Nie, że ciekawie, że dowcipnie, ale okropnie milutkoładnie i zero marudzenia o wyborach.
Czy ktoś z Was, moi drodzy, wie co to jest NIEBKO?
Z 20 lat temu, królowalo ono na podwórkach, przynajmniej tych podwórkach, które ja przekopałam.
Już coś świta?
Nie pamietam, które koleżanki-te Szczecińskie, czy te Legnickie, pokazały mi jak się je robi.
Teraz przeglądając blogi innych osób, czytając to co napisałam do tej pory, widzę takie NIEBKA.
Nie skojarzyłam nawet, że właśnie ich szukam, po kątach moich domów, wokół siebie. Już ich nie chowam w ziemi, ale układam w pokojach i przykrywam obiektywem.
Oto przepis na NIEBKO, przecież jeśli ktoś z Was ma dziecię, to taką dawną zabawę można odgrzebać z zapomnienia.
Po pierwsze, trzeba znaleźć jak największy kawałek szkła. No tu trzeba uważać, ale jak pamiętam to było też w tym fajne i takie dorosłe,
że się trzymało w ręce prawdziwe, niebezpieczne szkło. Dla matek ''bardziej'', proponuję przeźroczyste pleksi.
PO drugie, wybrać odpowiednie miejsce, zaciszne gdzieś w odosobnieniu, ale nie pod drzewkiem bo jeszcze jakiś Burek nam NIEBKO zbeszcześci i nie za bardzo w ogródku teściów, bo awanturka gotowa.
Po trzecie, kopiemy dołek wielkością odpowiadający szkłu, tu już wiadomo dlaczego odradzam ogródek tesciów, choć...
Teraz trzeba poszukać skrawków NIEBKA, czegoś miulutkoładnego. Jako dziecko wybierałam papierki od cukierków jako tło -
papierki od cukierków w latach 80-tych to juz same w sobie były niebkiem,
płatki kwiatów, jakiś koralik, jakieś piórko.
No i układamy NIEBKO w dołku.
Najpierw tło, potem nasze skarby, przykrywamy to szkiełkiem i delikatnie zasypujemy ziemią.
Cała frajda dla takiej dziewczynki, to szukanie takich NIEBEK innych koleżanek, oraz raz na jakiś czas odsłanianie swojego NIEBKA.
Bo jak sie tak delikatnie wybiera ziarenka ziemi i natrafia wreszcie palcami na taflę szkła i za oczyszczoną taflą widzi znów swój kawałek NIEBKA,
to robi sie tak, no robi sie nam tak milutkoładnie.

Niebko I
Janioł z Celi37 i cyrkowa reklama.




Niebko II
Moja wymarzona szafa na skarby.





Niebko III
Komoda, łodnowiona własnymi łapkami.



Niebko IV
Łazienkowo-ptakowo.



Niebko V
Butelkowo-kamionkowo.

niedziela, 12 września 2010

Kilometraż do COCO i niezdecydowania ciąg dalszy.



Boję się.
Przeglądam całymi dniami oferty sprzedaży domów, przeglądam mapy, sprawdzam co jest w pobliżu, gdzie się można kąpać w negliżu, gdzie jest las dostępny, a
gdzie zabytek piękny-jak widać zaczełam z nerwów pisać wierszem.
Pan Kot doprowadza mnie do białej gorączki, bo On juz wybrał i wpada w swoje stany 'wrzeszczuna', kiedy podtykam mu pod nos kolejne ogłoszenia. Bo może jeszcze zadzwońmy tam, a tu sprawdźmy.
On już nie chce, bo On już wybrał i znalazł i nie ma czasu na duperele z ponownym szukaniem. Wrrrrrr
A jak tam gdzieś, ukrywa sie ta chata, z tym borsukiem co nadal czeka i tabliczką wymachuje, a my się tak poddajemy i dalej nie szukamy???
Jej jakie poddajemy? Wpadam w stany paranoi, przeciez ten dom który znalazłam, jest naprawde OK.
Ale mam taki niedosyt szukania-debilizm normalnie. Zaraz trzepnę se łbem w framugę dla poprawienia przejrzystości myśleniowej.
Nie oszukujmy sie, przecież ja nie wykopie se nagle w Belgii Lazurowego Wybrzeża, z pozostałej po wykopie ziemi nie usypie Alp dla narciarzy.
Ja jestem tutaj, i chce tym moim małym TUTAJ podzielić sie z ludźmi którzy chcą spedzić wakacje w miejscu mniej tłocznie-turystycznym, ale też ciekawym.
Jeśli ktoś będzie chciał poocierać się o współobywateli -to proszę bardzo, będzie w pobliżu do wyboru Luksembourg - 103km, Charleville-Mezieres, wielgaśne miacho we francji- 57 km,
moje ukochane Dinant - 50 km, a do Paris tylko 279 km-rano wyjedziemy wieczorem wrócimy, taka wycieczka fakultatywna.
Dla porównania ze Szczecina do Paryża jest o około tysiąc kilosów więcej.
Marudzę? Przepraszam-najbardziej bym chciała wstawić zdjęcia i poddać mój wybór głosowaniu Za i Przeciw, ale wiem, że to mi nie pomoże. Muszę sama. Pomarudzę se chwile i może jak przeleje swoje zgryzoty na pulpit to trochę mi się rozjaśni i posegreguje.
Buziole w nochy
ps. Wczoraj obejrzałam bardzo fajny film - polecam. Film jest oparty na opowiadaniu Julie Powell (Amy Adams) "Julie and Julia: 365 Days, 524 Recipes, 1 Tiny Apartment Kitchen"
Jest tam trochę miłosci, troche kuchni francuskiej, troche blogów. Osobiście mam wrażenie, że Meryl Streep w tym filmie jest cały czas na rauszu, dobija mnie jej śmiech.
A dziś wieczorem szykuję się do obejrzenia Coco z Audrey Tautou, już się cieszę.

Szczegóły oglądanych belgowych domów.





wtorek, 7 września 2010

Framuga poskrobana decyzją.




Co robicie, kiedy wasze plany są już u progu i trzeba zacząć je realizować. Nie można udawać
, że jeszcze hulają na horyzoncie, bo skrobią już w waszą framugę i trzeba coś zdecydowac.
TAK, NIE lub choćby obojniacze NIE WIEM.
Jejejej magiczne słowo DECYZJA.
A kiedyś tak pieknie było. Człowiek raczkujący, ząbkujący, potykajacy się,
buntowniczo tupiacy nóżką, ten mały człowiek nie musiał podejmować decyzji. Wszystkie
podejmowane były za niego.
Od wyboru rodzaju dania obiadowago- schabowy czy szpinak z rybką,
poprzez- sukienusie w ciapy, czy spodnie w łaty,
na wyborze drogi spacerowej- miacho czy parczek niepoprzestając.
Nikt mi nie wmówi, że sam sobie wybrał profil klasy, sam w wieku 7 lat zapisał się na balet
lub karate, sam wybrał obleśny różyk na ścianę, te wszystkie decyzje należały do
TYCH STARSZYCH, nas pozostawiając w błogim stanie beztroskiego dzieciństwa.
Aż w którymś momencie odbija nam i dobrowolnie decydujemy się na koniec beztroski, podejmując
pierwszą samodzielna decyzję.
Ta pierwsza, łączy się z dreszczykiem zdobywania tego co nieznane,
wkraczania w nowe rewiry dorosłości, ale potem... potem jest coraz gorzej.
Bo o ile łatwiej, w wieku podlotka, podjąć decyzję wyjścia do kina z Rysiem czy Zdzisiem, to
już wybór ich, w wieku późniejszym na dofinansowywaczy, płodzicieli naszych potomków i
dożywotnich chrapaczy, w skrócie zwanych mężami, jest trudniejszy.
No i właśnie ja stoje sobie teraz po drugiej stronie framugi, a decyzja za ścianą już nie skrobie,
ale wręcz dobija się, aby ja podjąć. Na szczęście nie chodzi o wybór chrapacza-to mam już za sobą.
Pan Kot nie musi się martwić, niech se podchrapuje spokojnie.
Na Belgowo muszę się zdecydować.
Kupować teraz dom, czy czekać i szukać dalej?
Ale czekać nie mogę, nie stać mnie na czekanie.
No więc kupować, ale kiedy wiadomo, że dom który ogladam to jest właśnie Belgowo?
Jak ja mam zdecydować, kiedy tu owies a tam siano. Oślica normalnie.
Jasne, że gdybym ujrzała, na wyrzynie, u progu lasu, chatę, dwie chaty, złączone sienią, sarna przed tym i borsuk trzymajacy w łapach tabliczkę z welcome wyrytym,
to bym decyzji już podejmować nie musiała. Na szczęście narkotyków nie zażywam, wizji halucynogennych w ten sposób nie mając.
Muszę więc zdecydować się na coś w ludzkiej cenie, do remontu, nie z hektarami lasu, ale z ogrodem, i nie wolno stojace, tylko graniczące z sąsiadem.
Były przymiarki do kawałku lasu i chaty drewnianej, ale po uzmysowieniu sobie, że jednak nie dorosłam i nie dorosnę, do roli kobiety żyjącej w zgodzie z naturą
i to tak wielkiej zgodzie, że nie potrzebuje- bo nie ma podłączenia, ani prądu, ani wody, zaczełam szukać coś co się nadaje. Podstawy posiada i ma miejsce na Belgowo dla gości
i nie straszy nowymi pustakami, tylko ma coś z historii belgii z murach
Tak oto trafiłam na dom, w którym Pan Kot zakochał się od razu, a ja..., ja się biczuje decyzjami.
Wiecie, że zabobonna trochę jestem, więc nie będę wstawiać zdjęć domu, wstawię jak podpiszę umowę wstepną i dostanę decyzję kredytową. Wtedy będzie zaklepane, przyklepane i
decyzja nieodwracalna zostanie podjęta. Teraz zdradze tylko, że dom jest na skraju małej mieściny, do francji rzut beretem, do lasów i gór też, a do Dinay tylko 40 km
więc chyba moi goscie nudzic sie nie będą.
Dziś pokażę Wam moje zamglone tereny golfowe sfotografowane o 7 rano w zeszłą sobotę.
Ps. jutro jade do szpitala, powinnam wrócić w piatek więc... do zobaczyska i buziole w nochy.













piątek, 3 września 2010

Zgryźliwe wyrzuty sumienia gryzą bez przerwy pogryzioną duszę.




...Zgryźliwe wyrzuty sumienia gryzą bez przerwy pogryzioną duszę...

Czas oczekiwania na to co minie, bo przecież minąć musi, jest najgorszy.
Wiem, że jak spotka mnie coś złego, albo jak mam czymś nerwy zszargane, to za dzień, dwa, tydzień, boleć i wnerwiać już nie będzie.
Ale czekanie na tą chwilę jest okropne.
Obecnie gryzie mą duszę przeszła praca.
Tak przeszła-tu powinnam cieszyć się, skakać z radości, że arab szit przestał być moim szefem
i nigdy więcej go nie zobaczę- a ja nie, nie suszę zebów w uśmiechu, bo zła jestem sama na siebie.
Dlaczego ja, naiwnie myślałam, że z przedstawicielami rasy ludzkiej pracuję i w cywilizowany sposób rostać się, te jednostki ludzkie potrafią?
No i teraz gryzą mnie wyrzuty sumienia, że sama sobie "kuku" zrobiłam, dając się dobrowolnie zciągnąć na niziny
intelektualne tych goryli człekokształtnych.
Wrrrrrrrr
Mantra na dziś- zapomnieć, zapomnieć, zapomnieć
Teraz jest "nowa-stara" praca.
Jestem sobie sama statkiem, sterem, okrętem, majtkiem i kapitanem. Taka dorosła przymiarka, jakże miła- bo bez odpowiedzialnosci wielkiej, do
otwarcia własnego biznessu.
Od wczoraj prowadzę klub golfowy.
Jak ktoś gra w golfa-zapraszam.
Dziur mam 18 -hahaha, wózków golfowych sztuk 2, piwa i wina do zamroczenia.
Kiedyś próbowałam zrozumieć, dlaczego jakieś dobre kilka tysięcy ludzisk, wydaje pieniądze straszne, na sport, który polega na kreceniu się
w kółko po tych samych terenach. Takie stado Jasiów wędrowniczkók.
Ale statystycznie rzecz ujmując, skoro golf jest sportem z góry skazanym na "elite", to w lecie gdzie ta elita ma interesy swoje załatwiać?
W biurach gorąco, na wakacje nie wypada-bo się pracuje, do parku na ławeczkę-też wstyd, no to bierze się wózek, wpycha do niego kije
i z godnością, udeptując idealnie ścietą trawę, butami za 200 euro para, rozmawia o interesach.
I tlen i pieniądze i jakie poczucie posiadania szczęśliwego sumienia, nie pogryzionego przez podszepty, że nic się nie robi dla zdrowia, żadnego sportu nie uprawia.
No więc prowadze se teraz club golfowy.
Od czasu do czasu przelewa sie przez niego tłum biznesmanów organizujacych sobie zawody, od czasu do czasu ktoś wejdzie dać buzi i spytać sie jak mija dzień.
Trafiłam po prostu, spowrotem do gromady homosapien, człekopodobne zostawiając zapomnieniu.



Related Posts with Thumbnails