Rodzisz się, jesteś.
Jesteś miłością.
Otula Cię ona, otacza z każdej strony.
Przytulasz się do niej jak do poduszki , okrywasz pierzyną napełnioną
rodziną. Czujesz się bezpieczny.
Każdy patrząc się na Twoją twarz widzi w niej siebie, swoje lata, swoją
dojrzałość, przemijanie, widzi w niej czas.
Jesteś niemowlęciem, dzieckiem, uczniem, mężem, żoną, dziadkiem,
prochem.
Moje odwieczne święto rodzinne- 1 listopada.
Nie dla mnie szopka zapomnienia dzień przed.
Oswojenie śmierci dynią z bezzębnym uśmiechem, mamienie cukierkiem w
sreberku.
Nie dla mnie.
Czy ból przemija-nigdy.
Jest ze mna od 6 roku życia.
Towarzyszy mi jako ciekawość małej dziewczyni-ciekawość uczucia posiadania
Matki.
Wyrywa się na wierzch, w suchym płaczu za wychowującą mnie Babcią, dla
której byłam wszechświatem-jedyną księżniczka.
Zatrzymuje mnie w półkroku, kiedy zastanawiam się co by było gdyby?-gdybym
bardziej pomogła Ojcu?
Pani z Kosą jest moją towarzyszką.
Nie oswojoną, raczej przyczajoną z której obecności zdaję sobie sprawę
każdego dnia.
Bo we mnie za każdym razem zostają dziury.
Nic nie może ich zasypać, czasami udaje mi się o nich zapomnieć.
Wiecie kiedy w nie wpadam najczęściej?
-kiedy brak mi miłości
Bo z odejściem mojej Trójcy-Mamy, Ojca i Babci, odeszła moja wiara w
siebie, odeszło to cudowne uczucie jakie daję Ci najbliżsi-
że OBOJĘTNIE CO- to ONI SĄ, możesz na nich liczyć, staną za Tobą
murem.
Bo jesteś częścią nich.
Jestem nosem Ojca, ustami Matki, rękoma Babci.
Komórkami, genotypem, przekazanym MI- ...aby nie wszytko w proch...
Dziękuję, kocham i niewyobrażalnie za Wami
tęsknie...