czwartek, 23 sierpnia 2012

Związek z idealnym mężczyzną, oraz jak się robi serce na dłoni.




Chyba jestem dziwna.
Chyba na pewno.

Mieszkając w Polsce miałam tylko jednego stałego doktora.
Był to najważniejszy dla mnie lekarz, równocześnie wróg i przyjaciel.

Mój dentysta.

Nie miałam własnej kosmetyczki, własnego ginekologa, ani psychiatry-natomiast w związek z dentystą weszłam dłuższy niż każdy mój związek partnerski.

Teraz to samo.

No poprawiłam się lekko i można by rzecz, że dorobiłam się własnej Pani ginekolog, ale i tak przegrywa Ona w długości i zażyłości mojego zwiazku z NIM.

Dziś właśnie miałam randkę na fotelu.
Dobrze, kiedy po latach wspólnego guglania-bo jak inaczej można nazwać rozmowę odbywająca się pomiędzy pacjentem a jego wysokością?
ON -i jak tam się żyje?
Ja - glugluuugluuuu,
On- boli?
Ja- gluuuuukur itd itd....
a więc dobrze że rozumiemy się bez zbędnych słów.

Po prostu siadam i dostaje to czego oczekuje.
A nie jest sprawą łatwa dostać od mężczyzny tego czego się po nim spodziewamy.

Ja pragnę, już w trakcie czynności siadania, tylko jednego_ZASTRZYKU PRZECIWBÓLOWEGO.

Potem se guglam, a On se wierci a ja gugu i tak mija każda minuta wlokąca się niczym godzina.

Kolejny ząb uratowany- a było blisko.









... i po motylku




Kupiłam, tzn upolowałam, słonia - NA SZCZĘŚCIE.
Drewniany, stary, egzotyczny trzyma tą trąbę wysooooko  i wesoło macha ogonem.





A jak zrobić serce na dłoni?
Zawsze podobało mi się to warzywo, ale nigdy nie wiedziałam jak się do niego dobrać.
Marynowane serca w słoikach- to tak, ale takie szysze wielkie to co???

A no nic prostszego.

Opycham sie nimi teraz zamiast chipsów.
Karczocha całego płuczemy pod woda i odcinamy ogon. Tak aby zostały z 2 cm.
Wsadzamy do garnka z wrząca osoloną wodą i gotujemy z 30-40 min.
Potem wyciagamy, poczekajmy trochę aby sie nie poparzyc i zaczynamy jedzenie.
No wielkim żarciem nazwać tego nie można-raczej zabawą.
Odrywamy listek po listku i zjadamy tylko dolną grubą cześć liścia-taki mały miąższ.
Mozna przed zjedzeniem zamoczyć w sosie np winegret.
Potem docieramy do serca.
Łyżeczką, albo nożem oddzielamy takie niby włoski i mamy serce karczocha.
Mi najwiecej frajdy sprawia obgryzanie liści.

Uwaga- potrawa ta jest bardzo dekoracyjna na pewno nie zastapi obiadu. Można ją zaserwowac idealnemu mężczyśnie, jesli takiego znamy.






Podając Wam moje serce na dłoni dziękuję za komentarze, Wasze maile i w ogóle
buziole w nosy.


piątek, 17 sierpnia 2012

POLOWANIE, czyli krótki instruktarz JAK, CO i GDZIE.


Polowanie...

Zazwyczaj obywa się w duetach, zdarzają się jednak i osobniki pojedyncze i zorganizowane grupy. W tym roku wyruszyliśmy jako kwartet.
Ja, Pan Dzidziol łowca, Babusia i Ola.

Cel- zdobycie upatrzonej zwierzyny i okupienie zdobyczy jak najmniejszą ilością paciorków.
Czasami poprzedzone jest to obserwacją i zapotrzebowaniem, w większości przypadków jest to decyzja chwili i umiłowana OKAZJA.

Teren łowów-największy zbiór nic nie podejrzewających łań, rozrzucony po bezdrożach miasteczka Wavreille- największy roczny BROCANT.

Przygotowanie-zazwyczaj odkładanie paciorków w ciemny zakamarek sakwy, tak aby partner nic nie zauważył.

Wyruszenie NA ŁOWY.
Niby spacerek, niby nic nie znaczące rozmowy, niby popychanie wózeczka i tititi w kierunku naszego księciunia, aż kątem oka zauważymy upatrzoną zwierzynę.

Wózek na hamulec, ręka trzymająca napój wyrwana w gniewnym geście ukazującym pozostałym łowczyniom nasze pierwszeństwo, oczy zamglone mgłą pożądania.

W ostatniej chwili, źrenice powracają na miejsce, opanowywany jest dreszcz trzepoczący całym ciałem-bo dochodzi do negocjacji ceny.
Każde 50 centów przyczynia się do zdobycia kolejnego stopnia Super Łowczyni, a nasz rozmówca nie może przecież zauważyć, że nam zalerzy bo z negocjacji nici.

5 nie 3, 4 nie 3,5- stoi

Wyciągamy paciorki, już ze spokojem pozwalamy wyjść naszej prawdziwej naturze na zewnątrz i układamy z czcią kolejny łup.

Duma jaka nas ogarnia, kiedy słyszymy za plecami jak pozostałe łowczynie wzdychają na widok upolowanej rzeczy-bezcenna.

A więc prezentuję niniejszym moje łupy.
Największe wzdychanie wzbudziły klatki.
Duma mnie też rozpiera i z miedzianych donic i starej łopatki i srebrnej tacy na lwich nogach i Matki ŚW oraz drewnianej Pani.

Nie powiem ile wymieniłam za te cuda paciorków-wyjawię jedynie, że miałam w sakwie z 50, a jeszcze mi zostało.
Rzeczoznawca zaakceptował zdobycze i wycenił je należycie.



































A w domu...
No wiadomo, że jak się ma Matulę co po lasach gania i na klatki poluje, to obowiązki przejąc musi ktoś inny.
No bo gdyby nie ON to z ogrodu nic by przy tych upałach nie zostało.









Related Posts with Thumbnails