środa, 25 września 2013

HANIANIA bez weny, łupek w salonie a Qba w misce, i skamieniałe owoce, to chyba tyle. Więcej nie zmieszczę.

 


Dzisiaj byłam na "szmatach" i NIC. Nic nie kupiłam.
Nie mam weny.
O szmatach w mojej wsi już wam pisałam kilkakrotnie. Komitet wsiowy 2 razy do roku organizuje ciuchlandię. Kto chce ten przywozi swoje rzeczy podając cenę za jaką chce się od nich uwolnić.
Komitet wsiowy za każde 15 szmat pobiera opłate w wysokości 2,5 euro.
I te 2,5 euro gromadzi, aby za zgromadzony kapitał raz w roku mieszkańcy naszej wsi pojechali sobie na wycieczkę.
I my sobie własnie w ten piątek jedziemy na taką wycieczkę- a gdzie?
Powiem jeno, iż mam nadzieję, że Was nie zawiedzie moja relacja fotograficzna-bo bedzie co oglądać-nawet dorosłym ;-)

No ale nie o tym, miało mi się nie chcieć a się rozkręciłam.

No więc dziś wychodząc z tej ciuchlandii z gołymi ręcami powiedziałam do mej kolezanki, że weny na szmateks brak.

Co się dziwić, jak wypowiedziałam te słowa raczej w tonacji skacowanego i przepalonego papierosami bywalca kaczmy Rzym.  Gardło też straciło wenę. Strajkuje.
Ale...

Co się dziwić jak oszaleć można z tą pogodą. Jeszcze 3 dni temu bladym świtem termometr samochodowy wskazał dumnie 4 stopnie na plus, aby dziś po tych 4 wskazać 24 !

Weny na posta też mi brak, ale wiem, że za chwilę zgromadze TYLE materiału, że w jednym poście tego nie udźwigniece.

No bo ta wycieczka i .... moje zakochanie.
Tak- znów mnie gołopupiec dorwał i strzałą ugodził.
Wiedziałam, że kiedyś będę chciała powiekszyc nasza rodzine, ale pomyślałam, że zostawię to losowi.
No i los na mej drodze postawił toto.
Jak myślicie kto za chwilę powiekszy moje prywatne cyrkowo?

No ale weny miało nie być, to może do ogrodu Was na chwilę zabiorę, a potem do salonu wpuszczę.
Bo co z tego, że 24 za dnia jak nocą spada na łeb.









Ostatnie ospałe motyle. Są już takie zmęczone, już kolory wypruszone i skrzydła potargane, ale dalej cieszą i niczego się nie boją- nawet groźnego lwa.







W związku z chroniczym brakiem weny, wygrzebałam ostatnio z kontenera takie piękne suche i solidne drewno.
Drewno już przycięte, docięte, pozczepiane.
Nabuzowana i naładowana energią po lekturze naszego blogowego guru od przerabiania i konstruowania-daj mi dwa patyki a zrobię z nich snopowiązarkę, czyli ITY (lofam Cię), władowałam ten skarb w samochód.
Tak,
no wiec z kanapy i foteli ogrodowych na wiosnę powstanie- CO?
Chaaaaa, nie zgadniecie
A więc z kanapy i foteli ogrodowych, zrobię kanapę i fotele ogrodowe.

Jestem genialna
Tylko tej weny brak, do wiosny wróci.









Na wiosnę pokazywałam Wam remont i jego skutki w salonie.
Trochę się zmieniło.
Zawsze wiedziałam, że w salonie bedzie kamień. Chciałam go łupać i układac samodzielnie.
Dobrze, że na "chciałam" mój mąż zakończył temat.
Pan małżonek znalazł w PL okazyjne płytki rudego łupka.
Rudy okazał się paletą barw od szarości bieli beże na rudym skończywszy.
Cudo.
Pisałam na wiosnę TU że salo połączony z jadalnią i kuchnią ma stanowić całość a kuchnia ma być bardziej częścia salonu i niekuchnią.
Dlatego zamiast kafli nasze płytki z kamienia ułozylismy na scianach kuchennych.
Jestem zachwycona.
Siedzę i się cieszę, a co nie mogę ;-)
















Przepis na paterę z wiecznie atrakcyjnymi owocami.

Należy przyjech do mnie i wybrać się w podróż po klamociarniach.

Patera z owocami metalowymi- graciarnia Rocheforte
Jaja drogocenne - graciarnia w Jamele ;-)

smacznego - wzrokowego smacznego ;-)








Jak już jesteśmy przy "smacznego" to każda młoda duchem matka wie, że wrogiem figury jest dojadanie po dzidziolu.
U mnie ten problem wyeliminował się sam.




 A potem siedzi takie grube i wypatruje...



I na koniec słońce złapane i światło i leń na kanapie co weny ma w nadmiarze.





Buziolam
Nowym pseudo
HANIANIA

oJ JAK mi się podoba

wtorek, 3 września 2013

Chats Terrasse, czyli Taras Kocic. Trochę po trochu, a KAPKAP to...



Nie jestem w ogóle obiektywna.
Jestem zakochana i zapatrzona i jak prawie każda matka Tego świata, tak i ja uważam, że mój Pan Dzidziol jest i będzie najpiękniejszym mężczyzną jakiego było i będzie mi widzieć.

On będzie aktorem, piosenkarzem, weterynarzem, w wolnych chwilach dentystą i mechanikiem, będzie SZCZĘŚLIWY i diabelnie przystojny.

A ja.
A ja będę prędzej czy później ... TEŚCIOWĄ.
Podejrzewam, że będę okropną tesciową- w końcu znam siebie nienajgorzej.

No, ale jak się ma tego przystojnego syna, i jak się wie czym taki egzemplarz grozi, to już zawczasu, z mężem, zaczelismy przygotowywac się do roli tesciów.
No bo ja oczyma wyobraźni widzę te biedne, które dzwonią, piszą a co wytrwalsze przyjeżdżają i czekają na NIEGO.
No a gdzie czekają?
Na tarasie przeddomowym ;-)

No to , tym bidulkom, postanowilismy umilić te chwile czekania.
Niech Kocicom na głowy nie kapie, niech im ładnie będzie, niech do rozpaczy i tęsknoty nie dorzuca się jeszcze nieestetyczne otoczenie.

W ten sposób, w tym roku PRAWIE dokończyliśmy taras wejściowy- zwany przezemnie Tarasem Kocic.
Prawie, bo ściany niedomalowane, kafle niedokończone, marzą mi się jeszcze ławy pod oknami.

Tak naprawde, to Qba tak mnie natchnął do nazwy. maszerując dumnie po mokrym betonie-zdjęcia na dowód.
Dowód dla potomności, że JEGO- nie ruszac ;-)))

ps-tak sobie po napisaniu tych kilku zdań uświadomiłam, że zapowiadam się na teściową z piekła rodem. Bo jeszcze SYN w pieluchach, a ja juz ugaszczam przyszłe synowe na tarasie, zamiast na salony wprosić- masakryczna jestem.
Tak podejrzewam, że jako staruszka to ja na tej ławeczce warować będę i wypatrywać oczy za tym moim przystojnym synem ;-)))


A oto etapy przeobrażanie Tarasu Kocic "Chats terrasse".

Archiwalne zdjęcia jeszcze raz.






Tak wyglądał taras, kiedy pierwszy raz go zobaczyliście. Najbardziej niecierpiałam tego plastikowego daszku.


 ..i teraz... kafle, wykonanie pomysł Pan Małżonek.
Schody na pierwszym planie wykute aby łatwiej było dostać się z parkingu na taras.


No ale po kolei...Remont rozciągnięty na 3 lata.








A czyje to nuzie, czyje ???











Wprawne oko zauważy, że nie tylko kafle uległy wymianie.
Wreszcie mamy drzwi.
Teraz mogę się przyznac, że przez ostatni rok drzwi w Belgowie nie miały zamka i
-albo były niezamykane,
-albo zamykałam skoblem od wewnatrz i biegałam przez ogród.
Jaka to radość mieć klucz i drzwi.
Starych proszę nie żałowac-to nie jakiś antyk, to wyrób współczesny i dlatego się rozwalił.









Pan Małżonek sobie zażyczył popiersia. Chciałam wywalić, no ale jak sobie zażyczył, to niech będzie.



 


Jakąś chwilę temu dostałam w prezencie od Cioci R, wianek- sama go sobie upatrzyłam.
Całe 20 centów, bo w 1/4 rozwalony.
Ale ja już go widziałam, jakie ON ma mozliwości, co to ja z nim poczynię.
W tą niedzielę, na brocanie, za całe 1 euro,  do wianka dokupiłam 2 koty.
Musielibyście zobaczyć minę Małżonka i jak szybko wybiegł do samochodu kiedy mu powiedziałam, że nabyłam dwa koty, które trzeba wynieść z samochodu- buhahhaha.

Koty ostały zaakceptowane.
Wczoraj pociełam stary swetr, pozszywałam, doczepiłam kocury i wianek jest.
Fajne te moje drzwi ale trochę "kliniką" mi jechały.
Teraz mam wrażenie, że je bardzej udomowiłam, a koty wpisały się idealnie w koncepcję tarasu ;-)











No a w domu.
No a w domu udało mi sie upolować lampę, taką jaka mi się wymarzyła.
Mam juz jedna, ale miedziana, stara i bardzo ozdobną.
Piękna, ale nie pasująca za bardzo.
Weszłam ostatnio do mojej klamociarni-patrzę noga. Nosz cynowa, ciężka jak cholira noga. Pytam się grzecznie, czy może ta noga ie dośc że piękna to działa? Pan się obruszył, pofukał ale sprawdził- działa. Nawet gdyby nie działała i tak bym ja nabyła.
Za całe 10 eur mam więc moje cudo.
A dzis rano, jakoś tak słońce na coś padło i tęczowy cień mi się pojawił.








Kolejni nowi mieszkańcy, to Anioł kropielnica oraz KonioKonio od Dziadka.
KonioKonio jest cały czas dokarmiany, najbardziej lubi makaron i kabanosy.








Powoli przeobraża się nasz ogród, a my pracujemy i pracujemy.





Tak jest.

A jeszcze w maju było tak...
Jakieś 2 listki nad ziemią.
Nie mogę się doczekać już nastepnego lata ;-)









W poooooooprzednim poście spytałam się Was co oznacza ukochane słowo Pana Dzidziola KapKap.
Znaczenie słów odgadła Monia Fioletowa z blogu Kolory życia.
Monia prosiła mnie o głos, wy też możecie się przyłączyć do jej zabawy i wytypowania zwyciężczyni w cyt.."zadanie konkursowe brzmiało: "wymyśl nazwę dla przedmiotu, który nie istnieje, ale marzysz o tym, aby go mieć"."
Monia jesteś wielką znawczynią mowy Dzidzioli.

A KapkAP TO




Tak wygląda mój Synl, kiedy widzi traktor. A, że na wsi mieszkamy to tańce radości widzę srednio raz na godzinę.
CUDO ;-)

A najlepszym KapKap-em jest traktor marki John Deer.
To kolejne słowo wymawiane idealnie przez Dzidziola.

Dziękuje Wszystkim za towarzystwo, ściskam mocno i przesyłam całusy w nochy.





Related Posts with Thumbnails